Nasz świat Mortem

Nar

- A znajdzie się coś dla mnie? Czy mam dziś siedzieć i odpoczywać? - Spytał siadając obok liska.
- Obudź się, Lisirius. - Pogłaskał drapiąc zwierze za uchem. Ten po chwili obudził się i i pisnął długo i przeciągle.
- No dobra, spokojnie śpij sobie jeszcze chwile. - Lis zadowolony ponownie położył pyszczek na łapkach i chyba zasnął.

Nar

- Nie jestem pewien. - Spojrzał na swoją rękę.
- Mam czerwoną skórę. Jestem strasznie charakterystyczny. Przykuwam zbytnią uwagę. - Stwierdził lekko osowiały. - Plotki się szybko rozchodzą.

Nar

- Aż tak bardzo chcesz mnie uszczęśliwić? - Zapytał spoglądając jej prosto w oczy.
- Czy masz w tym może jakiś swój cel?

Nar

Wahał się. Nigdy nie był w burdelu. Z jednej strony niezwykle go ciągnęło, z drugiej miał dziwne wrażenie, ze w końcu wyniknie walka, spalenie połowy miasta i ucieczka. Walczyłsam ze sobą.
- Ale jeśli ktoś sie dowie, że jestem ifrytem i spróbuje mnie Tobie odebrać to Twoja wina. - Męskość wygrała.-
- Niech będzie.

Nar

- To ten co miałem mu pomóc w robieniu herbaty? - uśmiechnął się.
- Młody. Już takich zatrudniacie? - Podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Był piękny słoneczny dzień, a po ulicach już krzątali się ludzie. Pomyślał sobie, że kiedyś wystarczały mu kilka minut by zamienić błogie życie takich ludzi w krwawe piekło. Może te czasu już zanim? Mimo wszystko wątpił by potrafił się tego oduczyć. A nawet jeśli to następny właściciel pewnie wróci do przyzwyczajeń poprzedników. Spojrzał wtedy na zwierze.
- Dobra, koniec spania futrzaku. - Podszedł do niego i ponownie zaczął delikatnie drapać pod pyszczkiem.
- Wstawaj. - Lis patrzył na niego z wyrzutem. Ponownie pisnął, jednak wstał, zeskoczył z łóżka i zaczął się oblizywać, robiąc poranne mycie.

Nar

- Używacie? - Spojrzał na nią zdziwiony. Jednak wtedy coś poczuł. Zapach, który dobrze znał, gdyż nie raz sam go powodował.
- Dym - Stwierdził cicho. Wciągnął głęboko powietrze.
- Coś gdzieś się pali i to nie moja zasługa. Licz na to, że to tylko mała awaria. - Wciąż wąchał próbując znaleźć zarzewie ognia. Podszedł do drzwi wyjściowych. Czuł to teraz mocniej. Gdzieś daleko. Dopiero zaczynało się palić. Jeszcze był czas.
- Wołaj każdego, kto może się przydać

Nar

- Wiesz, jest taki problem... - Gdyby nie był czerwony jego policzki pokryłyby się ogromnymi rumieńcami.
- Zawsze ćwiczyłem tą bardziej destrukcyjną część mojej mocy. Byłą mi bardziej potrzebna. Z małymi płomyczkami sobie radze, żeby je ugasić, ale z takim wielkim ogniem... Byłoby ciężko... - Lekko się zgarbił i osowiał.

Nar

- Zwołaj jakiś alarm, albo cokolwiek. - Powiedział lecąc w stronę źródła dyma. Rozglądał się przy okazji naokoło szukając czegoś co mogłoby mu pomóc. W końcu trafił do źródła. Pusty magazynek. Przewrócona świeca na stosie papieru. Co tu robiła taka świeca? Ogień był malutki. On wydzielał tyle dymu? Widać papier palony śmierdzi aż tak bardzo. Nie zastanawiając się dużo sprawdził ile jeszcze ile pamięta z dawnych ćwiczeń. Wyciągnął przed siebie ręce jakby próbując złąpać ogień. Nigdy zbytnio mu to nie wychodziło jednak starał się robić co w jego mocy. Zbliżył ręce nagle do siebie klaszcząc jednokrotnie. Ogień jakby przygasł jednak dalej się palił. Spróbował jeszcze raz, jednak w maksymalnym skupieniu. Wyciągnął dłonie na całą szerkość płomienia. Szybko klasnął. Tym razem ogień zagasł w dźwięk trzasku.
- Uff... - Westchnął cicho. Co tu robiła świeca? W małym magazynku śmieci. Podpalacz?